"Gry" na wielu poziomach
2006-05-09 00:00:00
W 1988 roku w jednym z izraelskich kibuców 11 mężczyzn zgwałciło 14-letnią dziewczynkę. W późniejszym procesie sądowym jedynie 4 spośród nich zostało uznanych winnymi i skazanych na karę pozbawienia wolności.
Te tragiczne wydarzenia były podstawą, pisanej jeszcze w trakcie trwania rozprawy, sztuki Edny Mazyi. Jej „Gry" cieszyły się w Izraelu ogromną popularnością i wywołały duże emocje wśród opinii publicznej. W Polsce spektakl nie wzbudził aż tak wielkiego zainteresowania. Przedstawienie wyreżyserowane przed Redbada Klynstrę i wystawione po raz pierwszy w 2003 we wrocławskim Teatrze Współczesnym budzi raczej problemy w interpretacji.
W jego wersji sztuki Mazyi akcja nie ma początku. Aktorzy kręcą się po scenie już w trakcie wchodzenia widzów. Właściwym rozpoczęciem może być moment zamknięcia barierki oddzielającej widownię od sceny, oraz fragment przesłuchania 16-letniej Debory przez obrońców jej oprawców. Po chwili przenosimy się w miejsce okropnych zdarzeń roku 1988 - gorącą plażę, gdzieś nad morzem. Debora znów ma 14 lat, a adwokaci stają się jej przypadkowo napotkanymi kolegami: Asafą, Gildim, Selą i Szmulikiem. Takich płynnych przejść i przeobrażeń aktorów (z ról uczestników opisywanych wydarzeń do postaci ich prawników i oskarżycieli) doznamy jeszcze kilkakrotnie. Jest to bardzo ciekawy zabieg artystyczny - jeden z wielu, który przybliża sztukę teatralną do gatunku filmowego. Innym może być ekran, usytuowany nieco po lewej stronie sceny, na którym wyświetlane są sielankowe obrazy plaży, słońca. W jego tle widzimy trochę lekko rozchwiany napis SOS. Na końcu pojawią się na nim krótkie wzmianki o ostatecznym losie bohaterów.
Scenografii możemy zresztą przyjrzeć się dokładnie, gdyż na scenie w początkowej fazie nie dzieje się zbyt wiele. Wieje wręcz nudą - atmosferą typową w upalne, wakacyjne dni. Nudny i banalny jest też rys psychologiczny bohaterów. Zmęczonej rokiem szkolnym, przeciętnej czwórki chłopców i prostej, nieco wulgarnej nastolatki, która nie wie co ze sobą począć w te słoneczne dni. Popijają więc piwo, palą papierosy, opowiadają sprośne dowcipy - obraz doskonale znany z polskich podwórek. Chciałoby się po prostu wstać z miejsca i wyjść z sali. Lecz niech nie zmyli nas ta pozorna monotonia, bo jest to efekt w pełni zamierzony przez reżysera. Zasadnicza część akcji i jej szybki bieg rozgrywa się na innej płaszczyźnie: głównie emocjonalnej bohaterów. Wyraźnego przyspieszenia nadają też sztuce sceny przesłuchań Debory i chłopców. W miarę rozwoju sytuacji nabiera prędkości muzyka podawana przez DJ Patrisię, a i zachód słońca jest jakby nienaturalnie prędki.
Redbad Klynstra w swoim spektaklu zrezygnował z warstwy dokumentalnej tekstu Mazyi. Skupił się na psychologicznych procesach zachodzących w umysłach ofiary i sprawców, ale także ich oskarżycieli i obrońców. Swego rodzaju grze między nimi. Przechodzimy przez kolejne jej poziomy: nawiązanie kontaktu, przełamywanie barier, utrwalanie znajomości, przebudowę struktury relacji w grupie, dopasowanie do niej nowego elementu, flirt i na końcu gwałt chłopców. A może jednak prowokacja Debory? Wątpliwości potęgują kolejne pytania: czy obrońcy chłopców nie przekroczyli granic intymności podczas przesłuchań dziewczyny? Czy nie dokonali tym samym kolejnego gwałtu? Czy cała sprawa jest wynikiem zabiegającej o prestiż pani prokurator?
Te niejednoznaczności są chyba najmocniejszym walorem przedstawienia Klynstry. Ich rozwikłanie przybliży nas do wydania własnego wyroku. Bowiem każdy z nas, odgrodzony od sceny barierką jest ławnikiem. Nie będzie to łatwe zadanie. Należy sobie uświadomić, że grają tu wszyscy i wszystko. Bohaterowie, którzy beztrosko podbijają zośkę i prowadzą rozgrywkę natury psychologicznej z Deborą. Jako oskarżeni i ofiary grają z kolei na naszych uczuciach, starając się przekonać do swoich racji (jak na prawdziwym procesie). Gra też scenografia, światła, barwy, których intensywność podkreśla klimat wydarzeń (czerwień - gorąca, plażowa atmosfera, błękit - chłód przesłuchań sądowych). Wreszcie gra (choć bardziej adekwatne jest tu słowo ‘igra') reżyser z naszą cierpliwością.
„Gry" Redbada Klynstry nie są więc spektaklem lekkim i przyjemnym. Wymagają od nas dużego zaangażowania i koncentracji. W ostatecznym rachunku wychodzi nam to jednak na dobre, bo możemy dowiedzieć się czegoś o mechanizmach zachodzących ludzkiej psychice.
Krzysztof Lupiński
(krzysztof.lupinski@dlastudenta.pl)