|
Fot. Teatr Polski |
Recenzja ze spektaklu „Wszystkim Zygmuntom między oczy”, czyli jak mówić o ważnych rzeczach w prosty sposób, nie unikając jednocześnie wysokich kosztów realizacji. Czy w Polsce można mówić o śmierci i nudzie w życiu większości nas, bez cenzury Radia Maryja? Okazuje się, że naprawdę zależy to tylko od nas, ale czy wiedzą o tym bohaterowie sztuki? Przekonaj się sam.
Prapremiera, premiera... Te wydarzenia mamy za sobą. „Wszystkim Zygmuntom między oczy” wszedł oficjalne na deski Teatru Polskiego. Czego można się spodziewać po trzygodzinnym spektaklu opracowanym z wielkim rozmachem? Cóż, recenzent Róża postara się Wam przedstawić swoje odczucia po tym wydarzeniu. Może moja opinia pomoże w decyzji zakupy biletu na spektakl. Początek taki jest, iż dzięki układzikom i znajomością dostałam się cudem na prapremierę „Wszystkim...” i przez przebiegłość zajęłam dobre miejsca. Wokół mnie entuzjaści teatru, znajomi i bliscy pracującej ekipy aktorów i reżysera. W tłumie mnóstwo też „biednych” studentów, którzy korzystają z rozumku i wchodzą na III próbę generalną za 5 złoty, nie zaś 35. Jednak to często zależy od szczęścia danego osobnika.
Na pierwszym miejscu pochwalić muszę przede wszystkim scenografię i ciekawe techniczne rozwiązania, nie męczące oczu. Scena przypomina bocznicę kolejową. Trzy pary torów dzielę scenę. Na każdej z nich umieszczona jest mała platforma, z możliwością poruszania się w tył i w przód, co pozwala zmieniać przestrzeń w dowolnej chwili. Jest również małe rusztowanie, które dowolnie zmienia się w dach świata lub knajpę „pod chmurką”. Wszystko przemyślane i zaskakujące jednocześnie. Splata się to z ciekawymi rozwiązaniami aktorskimi. Bohaterowie wchodzą między widzów. Przemieniają się, zawieszają w czasie, bez bałaganu i zbędnych ruchów.
Gorąco polecam ten spektakl, tym którzy bacznie obserwują współczesne życie kulturalne Polski, to, do czego doprowadza konsumpcja przy zetknięciu ze sztuką. Bohaterowie mówią o kanonach i głównych postaciach na panteonie artystów. Ironizuje i prześmiewa zadufanie Świetlickim i Herbertem. Rozmawiają o starym Miłoszu, który będzie reklamował telefonię wraz z Marcinkiem Ś. – najlepszym koleżką. Padną też słowa okropne: „..Chcę, żeby papież umarł!”. Wszystko to jednak nie dla obrazy wymienionych postaci. Słowa ciężkie najlepiej mówią o nudzie, najzwyklejszym dekadentyzmie i poczuciu pustki. Dla mnie to było dobre doświadczenie. Myśl, że całe piekło - które stwarza bogaty biznesmen, Bułhakowski szatan - jest tak naprawdę nieuniknioną rzeczą, do której sami doprowadzamy, zmusza do myślenia intensywniej.
Niestety, muszę się przyczepić do czasu spektaklu. Trwał on trzy godziny i tak jak moja przydługa recenzja – momentami stawał się nudny. Choć nie mi porównywać się do reżysera, jednak wyrzuciłabym z dwie sceny lub przynajmniej je skróciła. Tak jest w przypadku końcowej improwizacji głównego bohatera. Była to dla mnie momentami kiepska wersja monologu Konrada, ale być może w tej materii zawinił aktor.
Treść sztuki znacie z zapowiedzi, ale efekty, jakie nabudowano w trakcie spektaklu oszołomiły mnie. Bohaterzy żyją w ciągłym kontakcie ze śmiercią. Blok, w którym mieszka Zygmunt, jest otoczony trzema cmentarzami. Co dzień słyszeć można zawodzenia i płacze. Orszak żałobny pojawia się znikąd, widzowie przez moment są poddani prostemu zabiegowi. Zakopują nas w grobie, jesteście ciekawi o co chodzi? Wiem, że z mojej strony to niegrzeczne, ale znacznie lepiej przeżyć to niż słuchać opowieści. Jeśli ktoś usilnie chce się dowiedzieć, co kryje się pod sformułowaniem: grzebać widza żywcem, proszę do mnie. Mam nadzieję, że te niezwykle ekspresyjne wrażenia jakoś Was wspomogą. Osobiście gorąco zapraszam na spektakl, może nie jest to szczyt cudowności. Jednak, kiedy zarówno treść i strona wizualna pociągają widza, musi nastąpić zespolenie uczuć, a o to przecież chodzi.
Róża Matyja (roza.matyja@dlastudenta.pl) |