Szaberplac, moja miłość - recenzja spektaklu
2017-10-03 13:04:0329 września 2017 po raz pierwszy można było zobaczyć nowy spektakl z repertuaru Wrocławskiego Teatru Współczesnego, pt. "Szaberplac, moja miłość". Czy to udana premiera? Przeczytaj recenzję!
Reżyserka przedstawienia, Tanja Miletić Orucević, postawiła na prostotę i jasny przekaz, dzieląc spektakl na kilka wyraźnie oddzielonych od siebie epizodów. Z jednej strony, jest to ciekawy zabieg, pozwalający ukazać problem z różnych punktów widzenia. Z drugiej zaś - sprawia wrażenie poszatkowanego i chaotycznego, a nie każdy z epizodów wybrzmiewa należycie.
Interesujące jest to, jak zaaranżowano scenę (na strychu teatru WTW). Akcja rozgrywa się w centrum hali sportowej, która lata świetności ma już dawno za sobą. Z sufitu zwisają kable, a dziura w podłożu zdążyła już wypełnić się wodą. Miejsce to jest jednak traktowane dosłownie tylko na początku. Potem widz zmuszony jest używać wyobraźni, bo akcja przenosi się w kilka innych miejsc. Te, za sprawą akcji scenicznej i dialogów, możemy sobie z łatwością obrazowo wizualizować. Opuszczone domy, ulice miast, bar, luksusowe apartamenty - to wszystko rodzi się w głowie widza, gdy (na przykład) kałuża odgrywa rolę jacuzzi.
Godna pochwały jest też wszechstronność aktorów, z których każdy jest bohaterem głównym danego z epizodów. Przebieg spektaklu wymaga sporej uwagi od widza, który musi orientować się, kto w danej chwili jest kim dla pozostałych. Czasem przyjaciel zamienia się we wroga, gość, którego polubiliśmy staje się oprawcą, a "szara myszka" zwraca najwięcej uwagi. Z pewnością dynamika jest wielkim atutem tego przedstawienia.
"Szaberplac, moja miłość" niesie wielką dawkę komentarza, dotyczącego nie tylko zjawiska szabru, ale też wielu innych społeczno-politycznych problemów, z których większość jest nadal aktualna. Niektórym taka interpretacja może wydać się zbyt dosłowna, łopatologiczna wręcz, ale nie da się oprzeć wrażeniu, że spektakl ten jest potrzebny. Do tego stopnia, że gdy już się kończy, bijemy brawo, mając ochotę na więcej.
Michał Derkacz
fot. Krzysztof Zatycki