Lot nad kukułczym gniazdem - recenzja spektaklu
2021-09-13 10:38:04„Lot nad kukułczym gniazdem” to nowy spektakl w ofercie Teatru Polskiego we Wrocławiu. Przedstawienie w reżyserii Cezarego Ibera to adaptacja bestsellerowej książki Kena Keseya, spopularyzowanej przez kultowy film Milosa Formana pod tym samym tytułem. Czy premierowe przedstawienie można udać za udane? Czy aktorzy stanęli na wysokości zadania? Przeczytaj recenzję spektaklu „Lot nad kukułczym gniazdem”!
Kultowa historia na scenie teatru
Wrocławska adaptacja „Lotu nad kukułczym gniazdem” to dzieło kilku sprzeczności, w którym bilans zalet i wad każdy będzie musiał obliczyć sobie indywidualnie. Dla nas, wysiłki obsady oraz zespołu realizatorów absolutnie trzeba pochwalić, jednak możliwe, że nie na każdym sztuka ta zrobi tak pozytywne wrażenie. O co chodzi?
Zacznijmy od samej fabuły. Ta jest identyczna jak w oryginale, do czego raczej nie można się przyczepić, a twórcy spektaklu idą za filmem niemal krok w krok, przekładając sceny 1:1. To ciekawe, że tytuł ten okazuje się nie tylko bardzo filmowy, ale też teatralny. Scenografia jest jedna i niezmienna przez cały czas. Główna sala szpitalna z recepcją za szybą w tle – tyle widzimy, co wystarczy, by przedstawić najważniejsze wydarzenia od A do Z. Zamknięta przestrzeń tej opowieści pomaga twórcom przekładać poszczególne wydarzenia dosłownie, nawet zbyt dosłownie.
Spektakl przystępny dla każdego
Choć przedstawienie otwiera scena tańca współczesnego sugerująca, że Cezary Iber wprowadzi tu jakieś dodatkowe, symboliczne treści i doda opowieści z 1962 roku aktualnego wydźwięku, to jednak ostatecznie nie pokuszono się o typowo teatralną metaforykę, to artystyczne drugie dno, coś więcej, co zmusi widza do wysiłku intelektualnego. Tutaj wszystko jest oczywiste, proste i czytelne, a jeśli walka bohatera z opresyjnym systemem jest odbiciem rzeczywistości, to nie bardziej, niż w dniu premiery powieści.
Plusem tej decyzji jest natomiast fakt, że „Lot nad kukułczym gniazdem” to spektakl niezwykle przystępny, który trafi i poruszy chyba każdego widza, bez względu na to, czy zna materiał źródłowy, czy jeszcze nie. Takie spektakle są bardzo potrzebne, zwłaszcza teraz, kiedy publiczność w czasie pandemii przyzwyczaiła się do siedzenia w domu i platform VOD. To przedstawienie Teatru Polskiego we Wrocławiu stanowi doskonałą alternatywę dla kina, jeśli chcemy obcować ze sztuką i przeżyć zrozumiałą, ważną historię bez potrzeby studiowania rozmaitych treści, bez których możemy okazać się za głupi na wizję twórcy.
Doskonałe aktorstwo
Musimy też powiedzieć sobie o aktorstwie, bo i tu sprawa wydaje się niejednoznaczna. Kultowych ról z filmu z 1975 roku po prostu nie da się powtórzyć. Twórcy wiedzieli o tym doskonale i nie popełnili ogromnego błędu, jakim byłaby próba skopiowania stylu i kunsztu filmowych odtwórców głównych ról. Randle Patrick McMurphy w wykonaniu Piotra Łukaszczyka to nie jest Randle Patrick McMurphy w wykonaniu trzykrotnego laureata Oscara Jacka Nicholsona, a Siostra Mildred Ratched według Pauliny Chapko jest inna niż Siostra Mildred Ratched grana przez Louise Fletcher czy później w serialu „Ratched”, gdy przed kamerą stanęła Sarah Paulson.
Polscy aktorzy poszukali własnej drogi do zagrania tych pamiętnych postaci. Nawet jak grają to samo, to nie grają tego tak samo. Piotr Łukaszczyk świetnie sprzedaje skrajne emocje głównego bohatera, kiedy ten odnosi sukcesy i porażki, zmagając się z własnym losem, innymi pacjentami (bardzo solidne role drugoplanowe całego zespołu aktorskiego) czy też samą Ratched, która w tym męskim gronie jest osobnikiem Alfa, królową, szefową, miłym, ale bezlitosnym postrachem wszystkich, od pacjentów począwszy, przez lekarza, na pielęgniarzach kończąc. Boją się jej wszyscy, a widz w to wierzy, właśnie za sprawą Pauliny Chapko.
Aktorka poszukała klucza do roli w niuansach. Nie ma tak ekspresyjnych i widowiskowych scen do zagrania jak Łukaszczyk. Jej o wiele trudniej było tu zabłysnąć, ale robi to nieustannie. W stoickim spokoju, wyrażonym sposobem chodzenia i postawą w dialogach, Chapko posiłkuje się dostosowaną do tego grą twarzy, by przekazać nam zarówno irytację jak i poczucie triumfu, wyższości nad wszystkimi wokół. Jej mimika czy poszczególne spojrzenia wystarczą, by widz doskonale wiedział, że pod pokerową twarzą Ratched gotuje się wkurzenie, ale też zdziwienie czy podziw wobec wyczynów McMurphy’ego. Wisienką na tym aktorskim torcie jest scena ze sztucznym śmiechem. Zagrać wiarygodnie udawany śmiech, wcale nie jest tym samym co samo śmianie się na niby. Chapko ma tę świadomość.
Długie oklaski na koniec potwierdziły, że widzownia była pod wrażeniem dokonań twórców. Jedynie ci, którzy siedzieli w pierwszych rzędach parteru mogli pożałować decyzji o wyborze miejsc tak blisko sceny. Podczas spektaklu wielokrotnie bohaterowie odwiedzają palarnię, paląc prawdziwe papierosy, z których dym był odczuwalny przez dłuższy czas. Łyk świeżego powietrza po wyjściu z teatru to jednak nie to samo, co łyk sztuki podczas pobytu w nim. Wrocławski „Lot nad kukułczym gniazdem” jest tego wart.
Michał Derkacz
fot. Krzysztof Zatycki