Europejska Nagroda Teatralna - dzień 1
2009-04-01 11:26:33Do czasów „przed” odniósł się Andrzej Żurowski, profesor Akademii Pomorskiej, który poświęcił swój odczyt tajemnicy aktorstwa Heleny Modrzejewskiej, starając się wychwycić w jej interpretacji Lady Makbet prekursorskie techniki współczesnej sztuki konstruowania postaci scenicznej. Nina Kiraly, profesor z Uniwersytetu w Budapeszcie, przybliżyła słuchaczom oddziaływanie idei Grotowskiego i koncepcji teatru autorskiego na takich twórców, jak Anatolij Wasiljew, Eugenio Barba czy Krystian Lupa. Kanadyjska pisarka Brigitte Purkhardt omawiała wpływ, jaki wywarło ukazanie się tłumaczenia książki Grotowskiego „Ku teatrowi ubogiemu” na rewolucję młodego pokolenia artystów w Quebeku i opowiadała o montrealskiej Le Groupe de la Veillee, założonej w 1974 roku przez Gabriela Arcanda, uczestnika warsztatów prowadzonych przez Teo Spychalskiego, jednego z uczniów Grotowskiego. Natomiast profesor The Open University z Hongkongu Kwok-Kan Tam prezentował fragmenty przedstawienia Gao Xingjiangu, który trening aktorski Grotowskiego zaadaptował na grunt teatru chińskiego. Spotkanie zwieńczyły nieco rubaszne monologi Ludwika Flaszena, najbliższego współpracownika Grotowskiego, przerywane od czasu do czasu wtrąceniami Jarosława Freta, obecnego dyrektora Instytutu im. Jerzego Grotowskiego. Wywody Flaszena dotyczyły jego wpływu jako „krytyka czynu” na kształtowanie się ujętej w odpowiednie słowa idei i formuły twórczości Teatru Laboratorium. Nazywany adwokatem diabła lub szarą eminencją, jak wspominał, pomagał niczym akuszer urodzić Grotowskiemu i jego aktorom dzieło i stał na straży artystycznego DNA. Wskazywał na związki fizjologii, cielesności z sacrum i słowem, które doprowadziły do odkrycia koncepcji „aktu całkowitego” aktora.
Bez względu na to, czy ktoś należy do apologetów idei Grotowskiego czy też stawia siebie w opozycji do powszechnego trendu mitologizowania jego postaci i uważa, że w ocenie jego osoby i dorobku potrzeba dystansu i krytycyzmu, nie może zaprzeczyć, że wpływy jego spuścizny na teatr były i są nadal ogromne, a w jego teatralnym przesłaniu chodziło o zbliżenie się do tego, co niewyrażalne, prawdziwe i głębokie. Dlatego też po kilkugodzinnym, utrzymanym w poważnym tonie seminarium, może zastanawiać proponowanie festiwalowej publiczności spektaklu Wrocławskiego Teatru Lalek „Mozart listy pisze” – przedstawienia zaledwie poprawnego i raczej dalekiego od odkrywania bogatych sensów i ciekawych treści. Zupełnie nie potrafię zrozumieć, jaki cel przyświecał organizatorom i samemu Teatrowi Lalek, kiedy włączali to widowisko do programu prestiżowej, międzynarodowej imprezy teatralne, mającej przecież w nurcie „Spojrzenie na Polskę” promować nasz kraj i pokazywać go z jak najlepszej artystycznie strony. Tymczasem wygłupy dwóch rozchichotanych trzpiotek i zdziecinniałego Mozarta pośród tandetnej scenografii i chwilami dyskotekowych świateł, z pewnością nikogo nie wprawiły w zachwyt. Nie było też słychać, oczekiwanych zapewne przez twórców, salw śmiechu. Publiczność wyszła z sali skonsternowana tym nieudanym przerywnikiem. Choć należy pochwalić aktorów za to, że całkiem nieźle sobie poradzili z przetransponowaniem całości na język angielski, a ich sposób artykulacji nie przysporzył nam wstydu, to jednak nie ratuje to beznadziei sytuacji i nie tłumaczy decyzji o prezentacji. Dziwi to tym bardziej, że w repertuarze teatru skierowanym do dorosłych widzów są przecież bardzo dobre przestawienia, jak na przykład „Śmieszny staruszek” czy „Ostatnia ucieczka”, które z pewnością mogłyby oczarować widzów formą i skłonić ich do poważnej refleksji nad kondycją człowieka.
Na koniec dnia Teatr Polski zaprezentował „LINCZ: Pani Aoi. Wachlarz. Szafa” w reżyserii Agnieszki Olsten. Ponieważ widziałam to przedstawienie trzy razy i nie mam o nim najlepszego zdania, nie wybrałam się na Scenę na Świebodzkim z festiwalową publicznością. Jestem jednak w stanie przyznać, że „LINCZ” w porównaniu z „Mozart listy pisze” może zainteresować widzów choćby ze względu na intrygującą, labiryntyczną koncepcję przestrzeni, multimedialne projekcje, muzykę braci Oleś czy wreszcie pełen emocji i napięcia taniec butoh Tomasza Wygody. Tego wieczoru we foyer Teatru Lalek widziałam „przewodników” zabierających gości na przedstawienia do Teatru ZAR i Teatru Pieśń Kozła i odetchnęłam z ulgą, że widzowie mają jednak szansę zobaczyć wrocławski teatr w najlepszym wydaniu. Powstało jednak zarazem pytanie – dlaczego wartościowe wydarzenia nie znalazły się w oficjalnym programie przeglądu, dlaczego odbywają się niemal „po cichu” i jakby na doczepkę. Taka strategia jest dla mnie zupełnie niezrozumiała.